Moje przemyślenia przerwał głos Jannett, która jak widać miała nas zaprowadzić na trening. Gdy cała szóstka się zebrała, wokół pojawili się ochroniarze. Odór śmierci podążał za nimi jak cień. Każdy miał jednolicie czarne oczy. Nie miałam pojęcia czym byli, ale wątpiłam w ich "ludzkość". Gdy zamykałam oczy na ich miejscu wyobrażałam sobie krwiożercze istoty, którym nie miałam ochoty zaleźć za skórę.
Nagle zaczęli robić coś dziwnego. Każdy strażnik rozszerzył ręce i zaczął coś szeptać. Spojrzałam na Simona przerażona, ale szybko odwróciłam wzrok. Patrzył na mnie, a ja nie potrafiłam mu teraz spojrzeć w oczy. Wstydziłam się wczorajszego wybuchu.
Podłoga się zatrzęsła, zamknęłam oczy, a gdy je otworzyłam, stałam już w innym miejscu. Nie byliśmy w tamtym domu, ale chyba w jakimś podziemiu. Tamci mężczyźni posłużyli się magią, żeby nas tu przenieść. Byli tu teraz z nami, prawdopodobnie mieli pilnować, żebyśmy się nie pozabijali, kiedy Jannett będzie prowadzić nasze szkolenie.
Najpierw omówiliśmy sprawy organizacyjne jak długość treningu, pożądane ubrania, szatnie, łazienki... Kobieta pokazała nam gdzie szukać broni, wskazała różne ćwiczenia, w których możemy się sprawdzić i poradziła wybrać jedną technikę, w której poczujemy się najlepiej i douczać się w jednym, konkretnym kierunku. Wspomniała, że to ważne, bo niewielu potrafi odnaleźć się w każdej formie walki.
Najpierw skierowała nas do sali z manekinami.
- Ouu... - jedna z bliźniaczek jęknęła - A po co nam kukły? Ja z chęcią przećwiczyłabym swoje umiejętności na żywym przeciwniku... - powiedziała mrucząc przy ostatnim słowie.
- Na to przyjdzie czas April. - powiedziała nasza mentorka.
Och. Czyli jednak z sióstr ma na imię April. Ciekawe jak druga?
- Co za szkoda... - Udała zmartwioną, zdradzał ją jednak błysk w zielonej tęczówce.
- Ta, z pewnością. - Prychnęłam odwracając się od niej i po raz ostatni rozejrzałam się po całej sali.
- Czy ona mnie prowokuje siostrzyczko? - odezwała się do rudowłosej towarzyszki.
- Tak sądzę... - uśmiechnęła się druga - Powinnaś pokazać jej kto tu rządzi.
- Doskonale. - Oblizała wargę, po czym wyciągnęła z rękawa dwa sztylety i zrobiła to samo z nimi.
Nie byłam żadną specjalistką w dziedzinie walki, ale lubiłam to. Musiałam się bronić przez całe życie. Mój ojczym nie był łatwym człowiekiem, a po jego śmierci sama musiałam o siebie zadbać. Z resztą jak zawsze.
Podeszła do mnie. Nie wykonywałam żadnych gwałtownych ruchów. Zdziwiłam się, że nikt nie zamierzał nic zrobić z jej niesubordynacją, ale najwyraźniej sama musiałam sobie z nią poradzić.
Spróbowała uderzyć z lewej, ale uniknęłam ciosu. Następnie próbowała z prawej, ale również nie udało jej się. Mijałam każde jej uderzenie, aż syknęła głośno i się na mnie rzuciła. Wymachiwała nożami i w momencie, gdy prawie mnie trafiła, strzeliłam do niej niewielką ognistą falą. W tym momencie nagle znikła mi z oczu i poczułam jak coś popycha mnie od tyłu. Zwaliła mnie z nóg.
Ale jak tak szybko znalazła się za mną? Miała moc? Niemożliwe, żeby tak szybko się poruszała bez żadnych umiejętności. Musiała mieć szybkość.
Nie mogłam zbyt długo rozmyślać, bo siedziała na mnie teraz i podduszała. Musiałam się wydostać z uścisku, tak, żeby nie oberwać nożem. To mogłoby boleć... Spróbowałam się szybko skupić, żeby rozgrzać skórę. W odpowiednim momencie przytrzymałam ją i poparzyłam. Odskoczyła, ale szybko do niej podbiegłam i kiedy tylko się skuliła, kopnęłam ją kolanem w bok głowy odpychając. Z jękiem upadła na ziemię, a na jej twarzy widać było grymas bólu.
- Dobra walka, Victorio. - Przyznała Jannett, ale jej mina mówiła co innego. Chyba nie była zadowolona. - A ty, April, naucz się pokory. - skarciła ją - Macie walczyć razem, a nie przeciwko sobie.
Obydwie siostry patrzyły na mnie z pogardą, a ja stałam sama. Jeśli któraś zechciałaby znowu się na mnie rzucić, byłabym bezbronna, szczególnie, że poznałam umiejętności tylko jednej.
Spojrzałam w bok i dzięki dumnemu spojrzeniu czarnowłosego, przemogłam się i do niego podeszłam. Próbując zagaić rozmowę, zapytałam o imię drugiej siostry. Dowiedziałam się, że brzmi ono May. Rodzice rudowłosych nie mieli pomysłu na imiona dla córek, skoro nazwali je April i May. Ciekawiło mnie czy gdzieś tam byli spokrewnieni z nimi inni o tego typu imionach, a co bardziej interesujące - o takich mocach.
Po kłótni z poprzedniego dnia nie było śladu, rozmawialiśmy z Simonem normalnie, co jakiś czas zauważając tajemnicze spojrzenia trenerki. Czemu ją tak interesował? Raczej nie chodziło o to, że gustowała w młodszych. Mało prawdopodobne.
Trening był męczący, ale szło mi doskonale. Byłam zdziwiona znajomością niektórych chwytów, których nie używałam nigdy wcześniej. Spróbowałam sztyletów, mieczy, łuku i broni palnej. Najbardziej spodobało mi się jednak połączenie zestawu dwóch podręcznych pistoletów i sztyletów. Dziwna była również moja celność w rzutach czy strzałach, biorąc pod uwagę fakt, że nigdy wcześniej nie próbowałam żadnej z tych rzeczy. Johnson przyglądał się moim poczynaniom, niekoniecznie z uznaniem, był lekko zmartwiony. Może martwił się, że był gorszy ode mnie.
Podobało mi się i jeśli na tym to miało polegać, to byłam gotowa się poświęcić. Chociaż ciągle czekałam na wypuszczenie nas z tego domu.
***
Gdy wróciliśmy, dowiedzieliśmy się, że jeśli chcielibyśmy się dostać do sali treningowej, musimy powiedzieć movere enim i wyobrazić sobie, gdzie chcemy się dostać. Możemy tak robić z różnymi miejscami, ale jeśli będziemy próbowali wydostać się tak poza dom, nie uda się nam. Jest on bowiem pod blokadą przez którą nie możemy się wydostać bez pozwolenia.
Szczerze... wydawało mi się to zastanawiające. Niby ktoś by powiedział "możesz wyjść z domu" i nagle magicznie mogłabym to zrobić? Dziwne. Warto spróbować bez pozwolenia nieprawdaż?
***
Resztę dnia postanowiłam spędzić na zwiedzaniu parteru domu. Planowałam poszukać jakiejś biblioteki lub czegoś w tym rodzaju. Czegoś, dzięki czemu, mogłabym spędzić ciekawie czas.
Idąc, spotkałam Simona. Z resztą jak ciągle, bo spotykałam go dość często. Może nawet zbyt często i gdyby nie to, że mieszkaliśmy na chwilę obecną w jednym domu, to powiedziałabym, że mnie śledzi.
- Hej! Czego szukasz? - przywitał się znowu - Pomóc ci?
- Ohh... Szukałam biblioteki albo jakiejś sztalugi, albo po prostu czegoś czym mogłabym się zająć.
- Czyli nie próżnujesz - uśmiechnął się - Chodź za mną, zaprowadzę cię.
Ruszyliśmy, a ja nawet nie pytałam jak tak szybko ogarnął cały budynek, ale byłam pod wrażeniem. Byliśmy tu drugi dzień, a on już wszystko ogarnął. W końcu dotarliśmy do sporego pomieszczenia z wieloma regałami książek i wieloma kartkami i innymi przyborami rysowniczymi. Przysiadłam przy stoliku i zaczęłam szkicować.
Rozglądający się przez okna budynku Simon okazał się dobrym modelem do narysowania. Nie uchwyciłam całkowicie jego rysów, ale wyszło mi całkiem nieźle.
Chyba nawet próbował być dla mnie miły albo tak mu przypadkiem wyszło. W każdym razie, przyjemnie spędziliśmy czas. Potem powoli wracaliśmy do swoich pokoi.
- Vic, mam pytanie. - oznajmił.
Od dawna nikt nie nazywał mnie w ten sposób. W ogóle kto mnie tak nazywał? Kto? Nie pamiętałam... Ale wiedziałam, że ktoś to robił. Kiedy o tym myślałam, zaczynała mnie boleć głowa.
- Jasne! Pytaj. - powiedziałam pospiesznie, próbując odgonić zawroty głowy.
- Co dokładnie pamiętasz sprzed naszego porwania?
- Ja... - urwałam - Wiem, że pół roku temu wydarzyło się coś strasznego, musiałam uciekać, tułałam się, a teraz mnie porwali.
- Czyli kiedy? Mniej więcej? - dopytywał.
- Och... Ja sama nie wiem. Nie mam pojęcia jak długo tam byliśmy. - zaczęłam się zastanawiać - Założmy, że tydzień temu... W takim wypadku było to... koło 10 kwietnia.
- Którego roku?
- Jesteś głupi, czy co? - roześmiałam się - Koło 10 kwietnia 2018 roku. Lepiej? - puknęłam go w czoło.
Czułam, jakbym znała go lepiej niż w gruncie rzeczy mogłam. Nie żebym wiedziała coś o nim, bo tak naprawdę wiedziałam niewiele, ale czułam się przy nim swobodnie. Oprócz tego wybuchu, który nie mam pojęcia z czego się wziął, może nawet z tego samego wrażenia, to wydawał mi się wart zaufania.
- Vic... - złapał się za głowę.
- No co? - zmartwiłam się. Może miał jakieś problemy? - O co chodzi?
- Teraz jest 18 kwiecień 2019 roku. - powiedział.
Mój mózg jakby nie przyjął tego do wiadomości.
Co on wygadywał? Przecież nie mogłam od tak przegapić roku z życia.
- Nie żartuj sobie ze mnie! - zagroziłam mu.
Podszedł do mnie i złapał mnie za ramiona, łagodnie patrząc mi w oczy.
- Słuchaj... Ja nie żartuję... - szepnął rozglądając się wkoło.
- Okej... Załóżmy, że przegapiłam rok z życia. - prychnęłam - Skoro tak, to czemu szepczesz i rozglądasz się jakby to była jakaś tajemnica? I czemu ty to skojarzyłeś?
- Słuchaj... Nie możesz czuć się tu bezpiecznie. Wiem, że może wydawać się przyjemnie. Treningi, biblioteka, ale pamiętaj... - zmarszczył czoło - ...Jesteśmy tu więzieni.
Kiedy to powiedział, straciłam całą pewność. Miał rację, byliśmy więźniami, nie mogłam czuć się swobodnie. Nie mogłam nikomu ufać! Nie mogłam ufać jemu!
Zanim zdążył cokolwiek jeszcze powiedzieć, pobiegłam w stronę salonu. Znów byłam przytłoczona. Musiałam sprawdzić czy rzeczywiście mówił prawdę. Na stoliku leżała gazata... z datą 18 kwietnia 2019 roku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz