poniedziałek, 24 czerwca 2019

Rozdział 4

   Na gazecie widniała data z 2019 roku...

Ale to niemożliwe. Po co im niewłaściwe gazety? Po co im niewłaściwe daty? To jakaś gra? 

Nie mogłam tu dłużej zostać... Musiałam uciekać. Zaczęłam biec do wyjścia. Drzwi. Niemożliwe, żebym nie mogła przez nie przejść. 

Nawet jeśli są zamknięte, spalę je i stąd wyjdę. Od samego pobytu w tym domu, boli mnie głowa.

Gdy dobiegłam do celu, nacisnęłam klamkę. Drzwi otworzyły się, a ja zobaczyłam świat na zewnątrz. Trawa i drzewa. Zasłoniłam oczy przed słońcem, kiedy spojrzałam w niebo i ruszyłam dalej. 

Czyli jednak mogliśmy wyjść...

Nie zdążyłam nawet przemyśleć tej sytuacji, kiedy w mojej głowie rozbrzmiał rozbawiony głos:

"Gdzie się wybierasz, Victorio? Chyba nie myślisz, że mogłabyś stąd uciec? - Moja głowa zaczęła płonąć. To był mój ogień, ale nie ja go używałam. - Zdziwiona? Lepiej nie próbuj tego kolejny raz, bo skończy się gorzej niż poprzednio." 

Gdy słowa ucichły, jakaś ogromna siła rzuciła mną z powrotem do wnętrza domu, a drzwi zatrzasnęły mi się przed nosem.

Ten mężczyzna... Kim on jest? Ma jakąś ogromną siłę i kontroluje moje umiejętności... Nie rozumiem...

Potrzebowałam chwili, żeby to ogarnąć. Postanowiłam, że będę wypełniać obowiązki i stopniowo dowiadywać się nowych rzeczy. Musiałam dowiedzieć się, co działo się ze mną przez ostatni rok. Musiałam być spokojna... żadnych emocji. Po prostu... rok upłynął, ominęły mnie moje siedemnaste urodziny, ale musiałam to zaakceptować. Powinnam się zastanowić czy Simon jest godny zaufania... Chociaż nie, nie będę mu mówić o sobie, ale zatrzymam go przy sobie. Nasze moce w połączeniu mogą być dobrym rozwiązaniem.


***


   Uznałam, że nie będę się wyróżniać. Kilka dni trenowałam, obserwowałam i uśmiechałam się, gdy tylko była taka potrzeba. Zgodnie z postanowieniem, trwałam w sojuszu z Johnsonem. Chłopak wydawał się idealnym kandydatem. Kilkakrotnie wypytywał jak się czuję, ale odpowiadałam zdawkowo. Cały czas towarzyszyły mi dziwne przeczucia, jedynie potwierdzane jego zachowaniem. Wiedział coś, czego nie chciał powiedzieć. Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej, dlatego musiałam się do niego zbliżyć.


***


   Spałam, gdy tajemniczy mężczyzna znowu przemówił. Tym razem nadszedł czas na wykonanie pierwszej misji. Przez tydzień poznali nasze umiejętności i czujnie obserwowali nasze poczynania. Dlatego starałam się nie wyróżniać i trzymać ogień na wodzy. 

Na przygotowanie dali nam niewiele czasu, ale wystarczająco, żebym zgodnie z ich poleceniem odpowiednio się ubrała i wyposażyła w broń. Za pas włożyłam dwa pistolety i noże. Włosy związałam w kucyk, żeby mi nie przeszkadzały. Strój był wygodny i z pewnością nadawał się, mimo, że nie wiedziałam jeszcze z czym tak naprawdę mieliśmy się zmierzyć. Może chcieli, żebyśmy odgrywali jakichś ochroniarzy albo kogoś okradli. Nie wiedziałam, czego się spodziewać, miałam nadzieję, że sobie poradzę.

Gdy dotarłam na miejsce zbiórki, rozejrzałam się. Każdy w czerni. Dziewczyny w kombinezonach. Wszystkie kształty Nadii były podkreślone, wyglądała zjawiskowo, chociaż raczej to nie o to w tym chodziło. Bliźniaczki natomiast jak zwykle z upiornymi uśmieszkami, tym razem wyglądały naprawdę przerażająco. Eric wyglądał zupełnie normalnie, czarny golf i spodnie, a także dopasowane ciężkie buty wpasowały się w jego codzienny styl. Simon natomiast wyróżniał się obszernym, skórzanym płaszczem. Cały jego ubiór kontrastował z błękitnymi oczami, które w świetle księżyca błyszczały bardziej niż zwykle.

Ja postawiłam na coś bardziej uniwersalnego. Krótka, przylegająca bluzka z długim rękawem, zasłonięta dopasowaną kurtką i skórzane spodnie. Wygodne, płaskie buty wydawały mi się atutem w porównaniu ze szpilkami reszty dziewczyn. Nie wyobrażałam sobie biegania z bronią w obcasach. Wolałam zatrzymać zęby.


***


   Znów czekała na nas znana już ciężarówka. Tym razem zostaliśmy przewiezieni do jakiegoś dziwnego budynku. Jedyne czego się dowiedzieliśmy to, że "mamy znaleźć Laurenta". Niezupełnie wiedziałam co to oznacza, ale zaczęłam poszukiwania.

Gdy weszłam do środka, moja nozdrza uderzył zapach śmierci i stęchlizna. Moje zmysły mówiły mi, że gdzieś tu została rozlana krew... Szłam ostrożnie w ciemności, która nie pozwalała na zbyt długie rozglądanie. Co jakiś czas mijałam skulone postacie z wygiętymi pod różnymi kątami kończynami. Każda z nich wskazywała jeden kierunek. Ruszyłam w tamtą stronę, gdy nagle do moich uszu dotarł krzyk. 

Był to przeraźliwy dźwięk i doskonale wiedziałam czyj. To był Eric. Przezwyciężyłam niechęć do jego osoby i pobiegłam do źródła dźwięku. Leżał na ziemi, ze stłumionym oddechem łapiąc się za ramię. 

Powoli podeszłam i delikatnie zdjęłam rękę, którą się trzymał, odsłaniając tym samym ślad po ugryzieniu. Nie wyglądało to na robotę psa... nie znałam istoty, która zostawiała taką ranę. Gdy szatyn jęknął w przerażeniu patrząc za mnie, gwałtownie się odwróciłam. Żeby objąć stwora wzrokiem musiałam znacząco podnieść wzrok. 

Przerażająca kreatura... czarne, błyszczące, zniekształcone kończyny, rozłożyste ramiona i łeb z charakterystyczną paszczą z wielkimi ostrymi kłami i... ludzkie oczy. 

Czy to coś było człowiekiem? Co się z nim stało? Kim on był? Czy to Laurent?

Wyciągnęłam przed siebie pistolet, celując w głowę potwora. Ręka zaczęła mi drżeć, nie mogłam wystrzelić sparaliżowana. Kreatura wyszczerzyła się w upiornym uśmiechu i przechyliła głowę, by po chwili uderzyć we mnie przerośniętą łapą. Odrzuciło mnie w tył, a broń wypadła z mojej dłoni. Ruszył na mnie, a moja intuicja nakazała wykrzyknąć:

- Laurent! - mój głos był pełen nadziei - Laurent! Stój!

Potwór się zatrzymał, a w jego tęczówkach było widać ogromny ból. Zawył i nienaturalnie się wygiął. Fala drgawek zatrzęsła jego ciałem, a na miejsce paskudnej sylwetki pojawiło się ludzkie ciało. Chłopak miał ogromne, przerażone, szafirowe oczy i brązowe włosy.


Konwulsje zatrzęsły jego ciałem, gdy rozglądał się wokół w przerażeniu. Z jego ust wylewała się krew. Ludzka krew. Gdy zobaczył rozszarpane ramię Erica przeczołgał się w róg pomieszczenia i zwymiotował.

Nagle do pokoju wparował Simon z mieczem. Rozejrzał się po pokoju, a gdy zobaczył żywego chłopaka, odetchnął. Zarzucił na niego płaszcz i klęknął obok niego. Zaczęli szeptać między sobą.

Znali się? Kim był Laurent?

Kiedy oni rozmawiali, podeszłam do Erica. Rana była poważna, nie stracił dużo krwi, ale jego oczy już zaczynały świdrować. Rozerwałam jego golf i ciasno obwiązałam skrawkiem ubrania ranę. Ważne, żeby zatamować... Pomogłam mu ostrożnie wstać i podtrzymując go, skierowałam się do drzwi. Ostatni raz spojrzałam na Johnsona, który w tym momencie trzymał za głowę chłopaka, który jeszcze przed chwilą stanowił wielkie zagrożenie. Musieli się znać i to dobrze. 

Gdy wyszliśmy z budynku, w głowie znów zabrzęczał mi głos. Każde słowo nie sprawiało już bólu, powoli się do tego przyzwyczajałam:

"Dobrze się spisaliście. Wracajcie do ciężarówki razem z nowym kolegą. Zajmę się nim w rezydencji."

Nie brzmiało to dobrze. Nieważne kim... czym był Laurent, ten tajemniczy facet nie powinien go nękać... 

Gdy spojrzałam po raz kolejny na dwójkę chłopaków idących tuż za mną i Samuelsem, zauważyłam między nimi podobieństwo. 

Byli spokrewnieni?

Podobny obraz